Lubię dni, kiedy nagle podejmujemy decyzję (czyli da mi się namówić męża ;) i jedziemy w teren. Nasza wycieczka do Kharj (czytaj Chardż) była takim nagłym zrywem. Kharj to miasto, które wchłonęło okoliczne mieścinki i wioseczki. Od Rijadu dzieli je tylko 60 km - odległość jak na jednodniowy wypad idealna. Co tu ciekawego? Ogromna farma firmy as-Safi (produkująca głównie nabiał), wielkie ogrody palmowe rodzące Arabii daktyle, pola uprawne dające warzywa i owoce. Po drodze do Kharj usadowiły się "miasteczka industrialne" - tutaj koncentruje się rijadzki przemysł przetwórczy.
Samo miasteczko jest dość sympatyczne, klimat inny niż w Rijadzie, spokojniej..
Naszym celem były studnie - Kharj był terenem bardzo zasobnym w wodę, dech zapierają przeogromne "kratery" - zwane "Ajun as-Sih" - będące wytworem rąk ludzkich. Są one tak głębokie i wielkie, że strach zbliżyć się do krawędzi (nie wszyscy jednak lęk odczuwają...). Kiedyś wypełnione były po brzegi wodą - dzisiaj zioną pustką. Smutne, że mimo nagłaśnianej w Arabii akcji uatrakcyjniania kraju pod kątem lokalnej turystyki - miejsce jest dość zaniedbane, a brak solidnych barierek sprawia, iż zdarzają się przypadki "obsunięć" do głębin...
W Kharj jest też inna atrakcja - stary pałac (czyj nie wiadomo) - choć wnętrza bez wystroju, można tylko popatrzeć na mury, ściany i rozkład budynku. Nam udało się trafić na lokalną imprezę kulturalną - były stoiska z starociami, były piękne sokoły używane nadal do polowań, Saudyjki sprzedawały lokalne przysmaki - impreza mieszana, zupełnie udana. Po raz pierwszy ujrzałam tutaj Saudyjczyków z aparatami fotograficznymi - organizowano konkurs na najlepsze zdjęcia zamku... toteż i ja się nie krępowałam i strzelałam zdjęcia na prawo i lewo ;).
Po zwiedzaniu zakosztowaliśmy w jednej z lokalnych restauracji szoarmy i kebabu - z mięsa wielbłąda - poezja! Udało się nam do tego znaleźć w pobliżu cudny park z mocą zieleni i placami zabaw dla dzieci (niestety bateria w aparacie padła) - i już naprawdę każdy z nas był tego dnia zadowolony!